
Jak wyglądała zima w mieście 400 lat temu?11 minut lektury
Zima w nowożytnym mieście miała dwa oblicza. Z jednej strony zwalniał handel, a ogrzanie się było dla mieszczan sprawą życia i śmierci. Z drugiej strony, długie wieczory sprzyjały zabawie, ucztowaniu i wymienianiu opowieści oraz planowania przyszłych inwestycji.
Czytacie transkrypcję podcastu “Historia Gdańska dla każdego”
Śledź podcast na:
► YouTube https://tinyurl.com/59pyyse3
► Spotify https://tinyurl.com/2a9crcxz
► Apple Podcasts https://tinyurl.com/mryzd8pc
► Google Podcasts https://tinyurl.com/5n7wprx7
Zima, czyli groźny żywioł
Zapraszam na podróż w czasie do Gdańska sprzed czterech stuleci, żebyśmy zobaczyli, jak funkcjonowało nowożytne miasto zimą. Gwarantuję pełne bezpieczeństwo – nikomu nie grozi spotkanie z bandytą czy epidemia dżumy. Zamiast wehikułu czasu, posłużę się innymi narzędziami: waszą wyobraźnią oraz źródłami historycznymi.
Najważniejszymi z nich będą dzienniki oraz rozmówki niemiecko-polskie, spisane przez nauczyciela gdańskiego Gimnazjum Akademickiego. Mowa o Nicolausie Volckmarze, którego “Viertzig Dialogi” wydano pośmiertnie w 1612 roku. Jego dzieło służyło do nauki języków, jednak najbardziej fascynującym aspektem jest ich tło, czyli prawdziwy Gdańsk z przełomu XVI i XVII wieku. Wymyśleni rozmówcy prowadzą rozmowy dotyczące życia codziennego nad Motławą, dlatego dzięki dialogom możemy usłyszeć, poczuć i posmakować Gdańsk sprzed czterech wieków. Z kolei wspomnienia pochodzą z XVII wieku: jest to dziennik francuskiego posła Charlesa Ogiera, diariusz polskiego magnata Albrychta Radziwiłła, zapiski dwóch angielskich podróżników, oraz list najsłynniejszego gdańszczanina – astronoma Jana Heweliusza.

Zima to nie tylko świąteczny klimat i zabawa w śniegu. Zima to czas wielu niebezpieczeństw. W epoce nowożytnej Europa znajdowała się w tak zwanej małej epoce lodowcowej. Klimat półkuli północnej ochłodził się, a co za tym idzie, zimy były mroźniejsze. Przez to sytuacja ludzi pogorszyła się, bowiem mniejsze plony przybliżały widmo choroby i głodu. Społeczności reagowały na te zjawiska w różny sposób, często większą agresją i brutalnością. Klimat i pogoda mają realny wpływ na życie człowieka. Część badaczy w ochłodzeniu klimatu doszukuje się przyczyn takich fenomenów, jak procesy czarownic. Polowania na rzekomych współpracowników diabła dotykało przede wszystkim terytoriów wiejskich, bardziej narażonych na skutki złych plonów. Zima czasami odgrywała ważną rolę w polityce i wojnie. W 1658 wojska szwedzkiego króla Karola Gustawa przemaszerowały przez zamarznięty Bałtyk i skutecznie zaatakowały Danię, która musiała zgodzić się na stratę Bornholmu! Z drugiej strony, ocieplenie klimatu zmniejszyło śmiertelność populacji i umożliwiło narodzenie się w Europie oświecenia.
Przeprawy przez zamarznięte rzeki i jeziora
Przenieśmy się do Gdańska w pierwszej połowie XVII wieku i zobaczmy, jak funkcjonowało miasto zimą. Obfite opady śniegu nie były niczym zadziwiającym, dlatego miasto mogło być pokryte grubą warstwą białego puchu. Dzięki rozmówkom Volckmara wiemy, że śnieg niekiedy sięgał aż po kolana, a śnieżne zaspy mogły mieć wysokość dorosłego człowieka.
Problemem mogło być czerpanie wody pitnej w czasie, kiedy rzeki pokryły się lodem. Z drugiej strony, taka sytuacja ułatwiała przeprawy…chociaż kruchy lód mógł być śmiertelną pułapką. Przekonał się o tym jeden z litewskich magnatów, który w 1636 roku nieopodal Gdańska zanotował, cytuję: tymczasem nastąpił nocą okrutny mróz, który ułatwił przeprawę przez Wisłę; tylko pod jednym z wozów lód się załamał, ale przy szybkiej pomocy wyciągnięto go bez szkody. Do zimowych wspomnień tego szlachcica jeszcze wrócę.
Nie tylko rzeki zamarzły – lodem mogła się pokryć również Zatoka Gdańska. Opisał to w swoim liście sam Jan Heweliusz, który obserwował zjawisko słońca pobocznego. Astronom w liście napisał, cytuję:
Krótko po wystąpieniu tego zjawiska nadciągnął niezwykle zjadliwy mróz, który ściął lodem całą Zatokę Pucką (Sinus Puzensis) od miasta Gdańska aż do samego Helu na Morzu Bałtyckim. Mróz trzymał aż do 25 marca, a Zatoka była zamarznięta tak mocno, że ludzie (najpierw przekonując się o bezpieczeństwie takich przedsięwzięć) pędzili po lodzie saniami i końmi przez kilka naszych mil.
Zima była dla mieszczan okresem niepokoju i wzmożonej walki o przeżycie. Podczas mrozów, ogrzanie izby było dla mieszkańców nie tylko wielkim wyzwaniem, ale wręcz sprawą życia i śmierci. W rozmówkach Volckmara możemy znaleźć wtrącenia o licznych podróżnych, którzy dosłownie zamarzli podczas drogi. Najbiedniejszych nie było stać na kupno drewna. W jednej z rozmówek udało się utargować cenę jednego złotego za drwa, a furman zgodził się zawieźć je w wybrane miejsce. Gdzie? Cytuję: Tu niedaleko od bramy, nad rowem na cmyntarzu. Anonimowy rozmówcy, którzy mogli przyglądać się całej sytuacji, narzekają na chłód. Cytuję: Taki to mróz tęgi i takie okrutne zimno, że mi ręce i nogi zmarzły. Patrz to, jaki to lód miąszy i jaki to sopel długi. I onemu furmanowi broda zmarzła!
Niech nas to nie dziwi, bowiem każdy metr ziemi w mieście był na wagę złota, również przy samych cmentarzach. W epoce nowożytnej zmarli byli bliżej ludzi niż obecnie, a nekropolie zakładano przy świątyniach wewnątrz murów miejskich, a nie za miastem. Przy cmentarnych murach w Gdańsku często powstawały domy galeriowe, przeznaczone dla biedniejszych mieszkańców miasta. Do izb wchodziło się przez galerię na zewnątrz, stąd nazwa tego typu budynków. Niegdyś były powszechne w Gdańsku, do dzisiaj zachował się tylko jeden z nich. Można go podziwiać przy ulicy świętej Trójcy 1 na Starym Przedmieściu – pochodzi z XVII wieku.

Zimą zamierał również handel. W grudniu Wyspa Spichrzów nie była tętniącym życiem miejscem, w którym składowano zboże i inne towary, roznoszone przez robotników. Co więcej, sama Motława mogła być skuta lodem, co skutecznie utrudniało żeglugę. W takim wypadku, jeżeli statek z towarem przybywał do miasta, trzeba było skuwać lód. Karol Ogier pewnego mroźnego, słonecznego poranka był świadkiem takiej sytuacji, kiedy do Gdańska przypłynął statek z Holandii, na pokładzie którego znajdowały się hiszpańskie wina. Gdańszczanie musieli skuć lód, co udało się, ale, jak stwierdził Francuz, wielkim nakładem sił i niebezpieczeństwem.
Wyścigi sań
Jeżeli nie statkiem, to saniami, czyli najpopularniejszym zimowym środkiem transportu. W Gdańsku urządzano nawet wyścigi, którym mieszczanie przyglądali się, stojąc na miejskich wałach. Wyścigi sań były na tyle ciekawym widokiem, że wspomnieli o nich angielscy podróżnicy, którzy w XVII wieku przybyli do Gdańska – Peter Mundy i Robert Bargrave. Młodzi gdańszczanie do swoich sań, ciągniętych przez jednego konia, zapraszali kobiety. Wyścigi urządzano przez zamarznięte przedmieścia, kierując się do Wrzeszcza, Świętej Studzienki, Oliwy, a nawet do Sopotu, dlatego każdemu zależało na jak najszybszym i najsilniejszym wierzchowcu. Sanie były również świetnym środkiem transportu po zamarzniętych rzekach. Bargrave dodał, że takie wyścigi urządzano najczęściej w drodze powrotnej do miasta, a przyglądali im się mieszkańcy, stojący z okolicy miejskich bram. Taką scenę uwiecznił słynny gdański malarz Anton Möller na rysunku z 1608 roku zamieszczonym w sztambuchu pewnego gdańszczanina. Widzimy tam sannę między Łęgowem a Pruszczem: w śnieżnym krajobrazie koń ciągnie sanie, jednak w nich znajduje się jedynie mieszczka – jej towarzysz właśnie wypadł.

Jarmarki świąteczne…400 lat temu
Tak jak i dzisiaj, z niecierpliwością wyczekiwano świąt. Jarmarki są współcześnie nieodzownym elementem grudniowego, miejskiego krajobrazu, ale przecież i w przeszłości było podobnie. Pięknie opisał te zwyczaje w swoim dzienniku Karol Ogier. Wokół kościoła odbywał się targ, na którym można było kupić zabawki dla dzieci. Francuz zanotował, cytuję: Schodzą się tu wszystkie kobiety, a zwłaszcza dziewczęta, również te z pospólstwa, i kupują upominki dla małych dzieci, zarówno własnych, jak i swoich krewnych. Podobnie jak dzisiaj, warunkiem dostania prezentu było grzeczne zachowanie…oraz zachęta do postu w wigilię Bożego Narodzenia. Jednak to nie święty Mikołaj przynosił dary, a sam Jezus. Dzieci przed snem wystawiały przy łóżku miski bądź koszyki, do których Chrystus miał przynieść prezenty. W nocy służący, mający do nóg przywiązane dzwoneczki, ostrożnie wypełniali przygotowane pojemniki prezentami, które rano znajdowały dzieci. Ogier opisuje, że taką samą metodę wykorzystywali służący w domach mieszczan, którzy podstawiali miski swoim gospodarzom bądź im gościom, licząc na upominek dla siebie.
Uczty i zabawy
Miasto nie było martwe podczas długich, zimowych wieczorów. Chociaż handel był mniejszy, we wnętrzach kamienic patrycjusze odwiedzali się wzajemnie, organizowano uczty i przyjęcia. W lutym 1636 roku w Gdańsku bawił kanclerz wielki litewski Albrycht Radziwiłł, a więc w tym samym czasie, co Karol Ogier. Radziwiłł, podobnie jak Francuz, pozostawił po sobie dziennik. Ciekawe jest ich zestawienie. Radziwiłł był gorliwym katolikiem, który dodatkowo niechętnie patrzył na potężny, luterański gdański patrycjat.. Zajrzymy więc do wspomnień kanclerza.
A ponieważ zima przejmowała członki srogim mrozem, trzeba było tańcami się rozgrzewać – zapisał kanclerz, który towarzyszył w Gdańsku królowi Władysławowi IV. Jednak zabawa nie przypadła Radziwiłłowi do gustu. Tańce bardziej przypominały szlachcicowi rozpustę niż zabawę, a na dodatek gospodarz zezwolił mieszczkom obecnym na uczcie na rozpuszczenie długich włosów. Przyjęciu towarzyszyła muzyka oraz, oczywiście, zastawiony stół, na którym umieszczono liczne słodycze. Radziwiłł nie miał dobrego zdania o gdańszczankach, które najprzedniejsze miały pojawić się na przyjęciu, a według kanclerza był szpetne, z długimi nosami, czarniawe, pomarszczone i suche. Tancerze wirowali w maskaradzie, ukrywając twarze za maskami.

Zabawa trwała aż kilka dni, a na końcu, kiedy dyplomaci i patrycjusze zjawili się u samego Radziwiłła, magnat stwierdził krótko, że w tym czasie, cytuję, “król prywatnie dawał upust swoim skłonnościom”. Możemy się jedynie domyślać, że królowi towarzyszyła jego kochanka Jadwiga Łuszkowska, która towarzyszyła władcy w podróży do Gdańska. Zobaczył ją Ogier, którego urzekła uroda szlachcianki i jej zamiłowanie do mody francuskiej.
Nocne uczty nie były tylko rozrywką, ale również pretekstem do załatwiania interesów, bowiem podczas jednej z nich mieszczanin Gerard Brim, zdołał zachować kupiony przez siebie urząd starosty sobowidzkiego, ku niezadowoleniu Radziwiłła. Koniec końców, i sam kanclerz pomimo swoich utyskiwań musiał miło spędzić zimowe wieczory nad Motławą, bo stwierdził krótko: miły był pobyt w Gdańsku z okazji pokoju, wszystko rozbrzmiewało wesołością, wszędzie rozlegała się muzyka, tańce weseliły oczy i uszy.
Karol Ogier, obecny podczas tych zabaw, nie miał lepsze zdanie o gdańszczankach i nie dostrzegał w rozrywce rozpusty. Wręcz przeciwnie, opisał mieszczki, które bez żadnej trwogi prowadziły do tańca wysokich urzędników Rzeczypospolitej. Francuz opisał kilka zabaw. Podczas jednej z nich na środku sali rozwijano dywan, na którym kładziono pióro. Zadaniem graczy było złapanie go ustami, ale był jeden haczyk: musieli mieć związane ręce.
One thought on “Jak wyglądała zima w mieście 400 lat temu?11 minut lektury”
Uważam że dawniej zima miała swój niepowtarzalny klimat, zwłaszcza w czasach kiedy nie było samochodów, wszędzie śnieżny puch… a nie błoto zmieszane ze spalinami. To musiał być piękny widok.