MINIATURY #113 minut lektury

MINIATURY #113 minut lektury

Najciekawsze krótkie opowieści z wpisów na facebookowym profilu zebrane w jednym miejscu. Wizyta bliźniąt syjamskich w XVII-wiecznym Gdańsku, francuska rycina, dzieje jednego listu królowej Marysieńki, historia jednego pięknego gdańskiego obrazu oraz mniej znane fakty związane z oliwskim Spichlerzem Opackim – oto miniatury GEDANARIUM #1. 


WIZYTA COLLOREDÓW, CZYLI BLIŹNIĘTA NA POKAZIE

Wiek to nie tylko “żelazne stulecie” krwawych religijnych wojen. To również czas barokowego kolorytu i półcienia, w których mieściły się magia, alchemia, demonologia i najróżniejsze dziwactwa, rozbudzające ciekawość współczesnych.

Łazarz i Jan Baptysta Colloredowie, rycina z epoki. Źródło: wikimedia commons.

Już od czasów renesansu ludzie dotknięci schorzeniami, które oznaczały piętno inności, niekoniecznie musieli obawiać się stosu, ale mogli nawet zrobić swoistą karierę. Weźmy przykład Petrusa Gonsalvusa. Mężczyzna urodzony w 1537 cierpiał na hipertrichozę, czyli nadmierne owłosienie.Cała twarz Petrusa była pokryta włosami. Przez całe życie podróżował pomiędzy dworami europejskimi, żyjąc jak szlachcic z prawdziwego zdarzenia – [ożenił się nawet z niejaką Katarzyną, zaś owocem tego związku było kilkoro dzieci, które cierpiały na podobną przypadłość.

Niektórzy arystokraci zakładali swoje gabinety osobliwości, które były swoistymi poprzednikami muzeów. Stanowiły kolekcję wszelkich kuriozów – szkieletów, zegarów, kamieni szlachetnych, automatów, pamiątek z odległych krajów, ale również portretów. Wśród nich często znajdowały się malowidła przedstawiające odstępstwa od normy czy nietypowe schorzenia – najsłynniejszą taką kolekcją był gabinet osobliwości na zamku w Pradze, własność “cesarza alchemików” Rudolfa II.

Portret braci Jana Baptysty i Łazarza Colloredów bez wątpienia byłby cennym nabytkiem w każdym gabinecie.Co więcej, byłoby niemożliwe namalować im osobne portrety, ponieważ bracia byli nierozłączni – dosłownie.

Colloredowie byli bliźniętami zrośniętymi asymetrycznie, urodzonymi w 1617 r. we włoskiej Genoi. Górna część ciała i lewa noga Jana Baptysty wystawała w tułowia jego brata, który poza tym był całkowicie normalnie funkcjonującym mężczyzną. Zarabiał na życie podróżując po całej Europie i występując przed publicznością, prezentując im siebie oraz swojego wiecznie niemego brata. Podobnie jak Gonsalvus, również Łazarz Colloredo w końcu założył rodzinę.

W swojej podróży Colleredowie nie ominęli również Gdańska, ówcześnie największego i najbogatszego portu Bałtyku, który musiał przyciągać najdziwniejsze osobistości. W 1646 Anglik Peter Mundy przebywał w mieście i zanotował w swoim dzienniku:

Potworne albo cudowne narodzenie. Podczas mojego pobytu w mieście przybył tam niejaki Łazarz Collaretto, Włoch urodzony w Genoi, dobrze zbudowany, młody mężczyzna, który miał żyjące, oddychające dziecko wyrastające z jednej strony jego brzucha, mające głowę, ręce, stopy itp. ludzkiego kształtu, chociaż zdeformowane; niesamowity widok! Był tu już kiedyś, podobnie jak w Anglii, Szkocji, Francji i Hiszpanii, i umiał posługiwać się tymi wszystkimi językami. Przybył tutaj z powodu wielkiego i sławnego Jarmarku Dominikańskiego (…)

Z Gdańska Colleredo wyruszył dalej wgłąb Rzeczpospolitej, kierując się w stronę Turcji.Jak widać, ludzka ciekawość i pragnienie nowych doznań w żadnej epoce nie znało żadnych granic – etnicznych, religijnych i państwowych. Za rok, podczas Jarmarku, możemy wspomnieć Łazarza i Jana Baptystę – w końcu chińskie plastikowe cuda nie są najdziwniejszymi rzeczami, które można było znaleźć w Gdańsku.

RYCINA SÉBASTIENA LECLERCA

Sébastien Leclerc, rytownik pochodzący z Lotaryngii, na jednym ze swoich rysunków uwiecznił odwróconą tyłem gdańską damę. Wokół wizerunku gdańszczanki wiją się kwiatowe pnącza spięte w dekoracyjnej ramce; na małym kartuszu podtrzymywanym przez barokowe cherubinki wpisano Dame du Dantzic.

Rycina Leclerca, źródło: www.gallica.bnf.fr

Rysunek powstał między 1650 a 1664 r. Minęła już moda promieniująca z hiszpańskiego Escurialu: teraz Paryż zawładnął kontynentem, przynajmniej w kwestiach najnowszych trendów. Najbardziej wymowną zmianą było odrzucenie dużych, charakterystycznych kryz na rzecz koronkowych kołnierzy.

Te zmiany doszły też nad Motławę. Chociaż gdańszczanka jest odwrócona – może z powodu protestanckiej skromności? – wokół jej szyi nie widać już hiszpańskiej kryzy. Odsłonięta szyja może sugerować pokazany dekolt. Narzucony na ramiona płaszcz musiał być wykonany z najlepszego materiału; bardzo możliwe że był przetykany złotymi nićmi. Mocno związane warkocze również pojawiają się na portretach z tamtej epoki, chociaż o wiele modniejsze były różne wariacje na temat loków.

Nie znamy imienia ani nazwiska gdańszczanki; nie wiemy nawet, czy z całą pewnością istniała. Czy Leclerc odwiedził Gdańsk, czy może spotkał podróżujących gdańszczan we Francji, a może inspirował się dziełami innych twórców? Na te pytania nie ma odpowiedzi, ale pozostaje rysunek – kolejny maleńki fragment starego Gdańska, który został unieśmiertelniony.

LIST MARYSIEŃKI

Niewiele kobiet w historii wywołuje takie kontrowersje jak Marysieńska Sobieska. Z jednej strony jest osądzana od czci i wiary, posądzana o chciwość, intryganctwo i małostkowość; inni z kolei wychwalają urodę polskiej królowej, jej ambitne plany polityczne i wierzą w szczere uczucie do Sobieskiego. Prawda zapewne leży gdzieś po środku, ale jedna rzecz nie ulega żadnej wątpliwości – to jedna z najbardziej wyrazistych i ciekawych królowych w historii naszego kraju.

Fragment anonimowego obrazu przedstawiającej Marię Kazimierę jako Marię Magdalenę, zbiory na Wawelu, źródło: wikimedia commons.

Maria Kazimiera odwiedzała nadmotławski gród wielokrotnie. Chciałbym wierzyć, że każda taka wizyta była dla Marysieńki źródłem nostalgii: przecież wysokie mury i ceglane wieże Gdańska musiały być jednym z pierwszych wspomnień Francuzki z Rzeczpospolitej. Mając cztery lata, towarzyszyła nowej królowej Ludwice Marii Gonzadze, która uroczyście przekroczyła bramy Gdańska – ogromne tłumy wiwatujących mieszczan, przepych i pompa powitania musiały na dziewczynce zrobić piorunujące wrażenie. 31-letnia Maria Kazimiera po latach przybędzie do Gdańska w 1676 r. już jako koronowana królowa, podobnie jak jej protektorka i opiekuna przed wieloma laty.

Jednak pomiędzy dzieciństwem a koronacją minęło wiele gorzkich lat. W 1658 r. nastoletnia Maria Kazimiera poślubiła Jana Sobiepana Zamoyskiego –  człowieka agresywnego i lubiącego mocniejsze trunki, o którego zamiłowaniu do kobiecych wdzięków chodziły prawdziwe legendy – miał wzorem tureckich sułtanów trzymać w Zamościu własny mini-harem. Swoją młodziutką żonę zaraził zresztą syfilisem (który z kolei ona przekazała Sobieskiemu). Jednocześnie w tle nieudanego małżeństwa tlił się romans z Sobieskim, z którym Marysieńka prowadziła ożywioną korespondencję.

Jeden z takich listów został wysłany 28 czerwca 1664 r. z Gdańska. Maria Kazimiera przybyła nad Motławę z Warszawy, do której z kolei uciekła z Zamościa z powodu zachowania swojego męża. Była w tragicznym stanie – nosiła czwartą ciążę (żadne z poprzednich dzieci nie przeżyło więcej niż dwóch lat), zostawiła za sobą męża i nosiła się nawet z możliwością powrotu do Francji. W takich okolicznościach pisała do prawdziwego ukochanego, Jana Sobieskiego:

(…)Mój ojciec pisze mi, że karoca Waszmości, ponieważ jest z rodzaju najpiękniejszych, będzie drogo kosztowała, więcej niż te dwa tysiące
dukatów, które już otrzymał, o czym Waszmości mówiłam. Czekam na postanowienie Waszmości co do cyfry albo herbu; ojciec przyśle mi rachunek, gdzie będzie zaznaczone, ile co kosztowało – wszystkie ozdoby według ostatniej mody. (…) Później napiszę Wci nowiny, których się dowiedziałam, bo teraz liczę na los szczęścia i liczę się z tym, że list może zostać otworzony i czytany przez wszystkich (…)

Jeżeli umrę w tym tygodniu, proszę Wć o jedno de profundis. (…) Co do mnie, to będę Wci nadal wyświadczała przysługi, jak przystało na dobrą przyjaciółkę, która wyznaje, że nic się nie zmieniła i wciąż jest Wci oddana do usług.

Niestety córka którą urodziła Marysieńka nie przeżyła nawet kilku miesięcy. W momencie pisania listu w Gdańsku Maria Kazimiera była kobieta nieszczęśliwą; ale los miał się szybko i niespodziewanie odwrócić. 7 kwietnia roku następnego zmarł jej mąż, Zamoyski, a Maria Kazimiera nie zważając na żałobę ponownie stanęła przed ołtarzem, tym razem u boku świeżo upieczonego marszałka wielkiego koronnego, Jana Sobieskiego.

ALEGORIA CNOTY MAŁŻEŃSKIEJ HERMANA HANA

Wprotestanckim Gdańsku małżeństwo było najważniejszą komórką społecznego ładu. Reformacja odrzuciła całkowicie ideę celibatu, uznając ją jako sprzeczną z naturalnym, boskim porządkiem. Luter uważał wręcz małżeństwo za obowiązek nałożony przez Boga, który jest fundamentem dobrego społeczeństwa chroniącym przez rozpustą. Zarówno Luter jak i Kalwin głosili również istotną rolę władz świeckich, które miały sprawować prawny nadzór nad małżeństwem – i tak w Gdańsku cudzołóstwo mogło być karane śmiercią, a na kawalerów nakładano nawet kary finansowe, które miały na nich wywrzeć presję na zmianę stanu cywilnego.

Obraz Hermana Hana “Alegoria cnoty małżeńskiej” lub “Alegoria zaślubin Agaty von der Linde”, ok 1600 r. Zdjęcie obrazu pochodzi z portalu aukcyjnego Sotheby’s.

Obraz Hana przedstawia młodą parę: Agatę von der Linde oraz przyszłego burmistrza Valentina von Bodeck. Surowa i stonowana kolorystyka strojów postaci pierwszoplanowych kontrastuje z barwną ciżbą bawiącą się na weselu; na zabawę przybyły nawet postacie mitologiczne, takie jak Wenus i Bachus, prowadzący swój cudaczny korowód. Para młoda siedzi pod baldachimem – von Bodeck obejmuje ramieniem Agatę, trzymając jednocześnie jej prawą dłoń. Aleksandra Jaśniewicz napisała: “Opanowanie spojrzenia, jako najbardziej czułego ze zmysłów, zaleca nobliwym damom wenecjanin Francesco Barbaro, autor traktatu >>O powinnościach żon<< z roku 1416. Skromne spojrzenie było cechą przypisaną kobiecie idealnej (…)”.

Sądząc po panoramie miasta w tle, zabawa odbywa się gdzieś w okolicach Biskupiej Górki. Niektóre tańczące pary znajdują się na samej granicy ściany lasu; cała scena ma w sobie coś ze sceny w ogrodzie. Obraz Hana to również ciekawe studium z historii gdańskiej mody – widoczne są wszechobecne kryzy i różne rodzaje noszonych ówcześnie strojów.

Chociaż Valentin von Bodeck pochodził z Elbląga, związał się z Gdańskiem. Władał językiem polskim i był człowiekiem wykształconym – ukończył elbląskie Gimnazjum, posiadał również duży księgozbiór. 19 lat po ślubie z Agatą został burmistrzem. Para doczekała się jedenaściorga dzieci, a jeden z ich synów, Mikołaj, również został burmistrzem.

SPICHLERZ OPACKI W OLIWIE – OD BAROKU DO II WOJNY ŚWIATOWEJ

Spichlerz Opacki został zbudowany w 1723 r. na polecenie ówczesnego opata Franciszka Zaleskiego – który zresztą pozostawił po sobie wizytówkę w postaci swojego herbu nad wejściem do budynku. Chociaż Spichlerz pochodzi z początku XVIII wieku, jego szkielet jest znacznie starszy – cegła użyta do jego wzniesienia była uzyskana z rozebrania dwóch starych, gotyckich jeszcze spichrzy. Sam Spichlerz jest raczej mało skomplikowaną, trzy kondygnacyjną bryłą, która od zawsze służy jednemu celowi – przechowywaniu. Przez dziesiątki lat były to głównie plony pobliskich pól, ale przyszedł wiek XX, który wywrócił świat do góry nogami.

Erich Volmar przyszedł na świat w Gdańsku w 1887 r. Po studiach w Monachium i na Królewskiej Wyższej Szkole Technicznej (dzisiejsza Politechnika Gdańska) odbył służbę wojskową podczas I wojny światowej, a po jej zakończeniu, już w nowej rzeczywistości, stał się obywatelem Wolnego Miasta Gdańska. W mieście pracował jako konserwator zabytków – za swój cel obrał sobie uwolnienie budynków “od brzydkich dodatków XIX stulecia”, co jednak często w rzeczywistości oznaczało usuwanie pamiątek po okresie przynależności Gdańska do Rzeczpospolitej. Czy działał z pobudek estetycznych, czy może z powodu nacisku lub sympatii do rządzących miastem zwolenników nazizmu – nie można dzisiaj stwierdzić.

Źródło fotografii: Bildindex

Gdy burza II wojny światowej dotarła do Gdańska, Volmar całą swoją energię spożytkował na ratowanie gdańskich zabytków. Wyposażenia wnętrz, zbiory muzeów były katalogowane (Volmar współpracował z Willym Drostem) i dokumentowane a później ukrywane na terenie całego Wybrzeża. W 1945 r. człowiek który swoje życie poświęcił historii swojego miasta stał się świadkiem jego zagłady – ale nawet to nie wygnało go z miasta.

Erich Volmar pozostał w Gdańsku i nawiązał współpracę z nowymi władzami, które nadeszły po niszczycielskim pochodzie Armii Czerwonej. Nawiązał współpracę z Janem Kilarskim, który przybył do Gdańska już w kwietniu 1945 jako członek specjalnej Grupy Operacyjnej Ministerstwa Oświaty. Panowie, chociaż jeszcze przed chwilą stali po przeciwnych stronach barykady, podjęli wspólną walkę o zachowanie zabytków nie tylko z czasem, ale i z nową rzeczywistością. Władza wciąż była podzielona między wiele stron – sowieckie komendantury wojskowe, grupy operacyjne tworzącej się administracji centralnej i pierwsze zalążki lokalnych władz samorządowych, co prowadziło nie tylko do nieporozumień, ale również do konfliktów. Volmar i Kilarski wspólnie jeździli po Wybrzeżu, zbierając ze skrytek skarby z muzeów, kościołów i wnętrz. Część z nich trafiła do Sopotu, ale największe z nich (wraz z drewnianymi elementami wystroju świątyń) trafiła do Oliwy – do wnętrza Spichlerza Opackiego. W końcu trafiło tutaj ponad 3.000 gdańskich eksponatów. Spichlerz pełnił rolę głównej składnicy konserwatorskiej Pomorza – tak więc przez jakiś czas po wojnie to właśnie tutaj w Oliwie, w niepozornym budynku gospodarczym, znajdował się najprawdziwszy, autentyczny Gdańsk.

Erich Volmar opuścił Gdańsk dopiero pod koniec 1946 r., a karierę konserwatora zabytków kontynuował w Berlinie. Do rodzinnego Gdańska już nie powracał – i znów nie wiadomo czy z powodu strachu przed komunistami, czy z żalu za bezpowrotnie utraconym światem przedwojennego miasta. Jan Kilarski resztę życia spędził spełniając się w roli pedagoga i przewodnika, zmarł w 1951 r. i został pochowany w niedalekim sąsiedztwie Spichlerza – na cmentarzu oliwskim. Sam Spichlerz ponownie zmienił swoją rolę w 1988, kiedy został siedzibą Oddziału Etnografii Muzeum Narodowego. Wciąż jednak służy do przechowywania – już nie zboża ani gdańskich skarbów, ale do muzealnych eksponatów.

Gdy dzisiaj chcemy wejść do parku oliwskiego od strony ulicy bp. Edmunda Nowickiego, natrafiamy na widok odrobinę zastygnięty w czasie, niemal taki sam jak na tym zdjęciu zrobionym przed 1930 r.

 


Polub stronę Gedanarium na Facebooku i bądź na bieżąco z opowieściami dotyczącymi Gdańska – jego mieszkańców, budynków i momentów z  historii. 


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

%d bloggers like this: